ICH  DROGA W DOROSłOŚĆ 

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ DRUGI

Napisany: 05-01-2020    00:25 

 
Róża przysnęła. Teraz często śpi zarówno w nocy jak i w dzień. Jestem już zmęczona tym nic nie robieniem, powiedziała któregoś dnia do męża. 
Odpoczywaj póki możesz, odparł, przy dziecku tak dobrze tobie już nie będzie.
Wiem, odparła, ale ile można leżeć, czytać czy gapić się w telewizor.
Szybko jednak zleciały tygodnie, Róża już liczyła dni do porodu.
Będziesz miała synka czy córeczkę, zapytała ją któregoś razu podczas rozmowy telefonicznej Kalina.
Córeczka, odparła, będziemy mieli córeczkę.
Fajnie, ja mam Fabianka, a jak wasza córka będzie miała na imię?
Wioletka, odpowiedziała Róża, Marcin tak chce, to po jego babci.
Ładnie, powiedziała Kalina, tak oryginalnie.
Rozmowy ich toczyły się wokół dzieci. Ich już nie było, były brzuszki, kaszki, zupki, kupki, ale nie potrzeby Róży czy Kaliny.
Kiedy Róża wyłączyła telefon, znowu zachciało jej się spać. Zasnęła w ciągu paru sekund. Przez sen poczuła dziwny ból, który ją zbudził. Złapała się za brzuszek i zaczęła instynktownie oddychać.
Wybrała numer do męża.
Co się dzieje kochanie, zapytał?
Ja rodzę, krzyknęła w słuchawkę i wydała z siebie jęk bólu, ponieważ tym razem skurcz był ostrzejszy.
O cholera, usłyszała w słuchawce. Tylko się nie denerwuj kochanie, powiedział do słuchawki, zaraz będę, tylko nic nie rób, pamiętasz, to trochę jeszcze potrwa, więc spokojnie czekaj na mnie.
Spokojnie czekaj, spokojnie czekaj, przedrzeźniała męża, ciebie nie boli, tylko mnie, krzyknęła, patrząc na telefon.
Po paru minutach Marcin wpadł dosłownie do mieszkania. Tylko się nie denerwuj, zaczął, wszystko będzie dobrze.
Ja się denerwuję, odparła, popatrz na siebie, co ty wyrabiasz, masz mnie wspierać, a nie dołować.
Masz rację kochanie, masz rację, już się koncentruję.
Ubieraj się, jedziemy do szpitala. 
Gdzie są dokumenty, zapytał?
W szufladzie w komodzie, torba jest w szafie. Róża zrozumiała, że to ona musi nim pokierować, inaczej do jutra nie wyjdą z domu.
Weź kluczyki, i idziemy do samochodu, dodała.
Tak, masz rację, już jedziemy kochanie, powiedział i zniknął za drzwiami mieszkania.
Kretyn, krzyknęła w przestrzeń!
Przepraszam kochanie, powiedział, kiedy wrócił, bo zorientował się, że zapomniał o żonie z tego stresu.
W drodze Róża krzyczała z bólu, a Marcin cały spocony próbował spokojnie dojechać do szpitala.
W szpitalu, kiedy już Róża została przewieziona na porodówkę, wyszła pielęgniarka i zapytała, czy chce być przy porodzie.
Nie dam rady, powiedział, poczekam tutaj.
Co panu jest, zapytała pielęgniarka?
Nie wiem, tyle zdążył powiedzieć, i osunął się na podłogę.
Następny gieroj, w gębie mocni, powiedziała do siebie pielęgniarka i uderzyła Marcina w twarz.
Podała mu jakąś tabletkę i kubek z wodą.
Faktycznie, lepiej będzie jak pan poczeka może na zewnątrz, powietrze panu pomoże.
Chyba ma pani rację, powiedział, a co z moją żoną i dzieckiem?
Jeszcze trwa poród, jak urodzi się pana maluszek, dam znać, dobrze?
Poklepała go po policzku, wydawało mu się, że za mocno, ale nie będzie się kłócił z kobietą, która jest teraz przy porodzie jego żony.
Ale siara, pomyślał, będzie miała używanie Róża, co ze mnie za mężczyzna, nie ma mnie przy narodzinach mojego dziecka.
Tylko się nie rozklejaj, powiedział do siebie, zaraz napiję się z kolegami wódki to mi przejdzie.
Musi przecież opić córeczkę, żeby się zdrowo chowała.
Może pan już zobaczyć żonę i córeczkę, powiedziała pielęgniarka po paru godzinach. Był zmęczony tym oczekiwaniem. Teraz musiał się skupić, dostanie mu się od Róży, na sto procent.
Otworzył drzwi, które wskazała mu pielęgniarka. 
Na łóżku leżała wymęczona Róża, obok w łóżeczku leżało dziecko, spało.
Przepraszam cię kochanie, powiedział. 
Nawet nic mi nie mów, z tobą pogadam jak już będziemy w domu. Nie było cię przy mnie, potrzebowałam twojego wsparcia, a tak to za rękę trzymał mnie jakiś facet, a nie mąż. 
Dziecko zakwiliło, grymas na twarzy maleństwa zauroczył Marcina. Uśmiechnęła się do mnie.
Kretyn, to nie żaden uśmiech, tylko grymas na twarzy maluszka.
Marcin wiedział, że Róża ma do niego żal.
Nie będzie łatwo.