ŻYCIE W PIGUŁCE I

Życie w pigułce część pierwsza rozdział szósty 

 
 
Wchodziłam w dorosłe życie. Miałam osiemnaście lat, długie jasne warkocze, szczupłą sylwetkę, zgrabne nogi i dziwne spojrzenia chłopców. Szkoła już za mną, brak możliwości dalszego kształcenia, zatem trzeba było iść do pracy. Mój braciszek już miał dwanaście lat i udawał dorosłego. Bawiło mnie to, jak pouczał, co powinnam robić i jak robić. Ojciec nieźle go wyćwiczył w takim postępowaniu. W maju skończyłam szkołę a pierwszego lipca już pracowałam w PGR jako stażystka. Moja praca polegała na tym, że wykonywałam polecenie głównego księgowego. Uczyłam się w ten sposób praktyki w zawodzie. Nie mieliśmy żadnych udogodnień, tylko kopiowe ołówki, liczydła i własną inteligencję. Razem ze mną przyszedł na staż kolega, który potrzebował punktów, żeby dostać się na studia rolnicze. Jak ja mu zazdrościłam. Ale to co my wyprawialiśmy to dyrektora wprawiało o palpitacje serca. Na przykład poszliśmy sobie pojeździć takim ciągnikiem na gąsienicach, nazywaliśmy go DET. Nie za bardzo nam to szło, dlatego zoraliśmy całe podwórko wokół biura. A potem nie umieliśmy go zatrzymać. Dyrektor kazał nam całe podwórko zagrabić grabiami. Dla nas była to zabawa. Dwoje gówniarzy bawiło się dużymi zabaweczkami. W tym czasie nauczyłam się palić papierosy. Nie wiem dlaczego, może małpowałam po rodzicach, bo oboje palili. Kolega wychodził ze siebie żeby mi obrzydzić, nadaremnie, spodobało mi się.
 
Wracając do domu z pracy przechodziłam obok naszego pola gdzie były zarówno ziemniaki jak i buraki. Haczki zawsze leżały w rowie, nie umiałam przejść obojętnie koło zarośniętego pola. Kładłam buty i torebkę w rowie i pieliłam aż zmierzchało, często bez jedzenia i picia, ważne, że było zrobione. Tak mam do dzisiaj. Nie umiałam też patrzeć na cierpienia zwierząt dlatego opiekowałam się nimi. Wyrzucałam obornik, ścieliłam im słomę, żeby miało milusio. Opowiadałam im swoje marzenia, przeżycia, one nie dyskutowały tylko grzecznie słuchały. Do mnie nadal należało dużo pracy, znacznie więcej niż dawniej. Teraz jeszcze musiałam pilnować, żeby było pod dostatkiem narżniętego drewna i porąbanego i oczywiście zanieść do domu, ale w tym pomagał mi już brat. Zimy były bardzo mroźne. Niebo iskrzyło gwiazdami, księżyc pięknie oświetlał teren, można było iść na spacer. Gwiazdy spadały z nieba, gasnąc po drodze. Cisza i spokój jaki wtedy panował, był dla mnie cudownym przeżyciem.