ŻYCIE W PIGUŁCE  I

Życie w pigułce część pierwsza rozdział trzeci
 

 
Szkoła podstawowa dobiegła końca. Musiałam wybrać szkołę średnią. Zdałam egzamin do Zasadniczej Szkoły Rachunkowości Rolnej. Sam wyjazd na egzamin był pełen stresów, ponieważ nie było połączenia i musiałam pojechać taksówką. Nie miałam tyle pieniędzy, ale taksówkarz był na tyle grzeczny, że zawiózł mnie, ufając, że oddam mu te pieniądze. Oczywiście po powrocie do domu mama sama je wysłała. A ja wróciłam do domu dzięki koleżance, która dała mi pieniądze na drogę.
Wakacje jak zwykle były pełne roboty. Przez te dwa miesiące krążyłam między polem, sadem, zwierzętami, Nie było czasu na nic innego. Jedynie co mogłam zrobić dla rozrywki to poczytać sobie swoje ukochane książki. W tym czasie zaczytywałam się książkami Sienkiewicza i Dumasa. Te słynne słowa "kończ waść wstydu oszczędź" i na mnie działały.
W końcu przyszedł czas wyjazdu do szkoły. Droga była długa, uciążliwa ja dla czternastolatki, która sama musiała sobie radzić z bagażami i lękiem przed nieznanym. Budynek internatu i jednocześnie szkoły był okazałym zamkiem. Pięknie położonym wśród zieleni. Kiedy weszłam do środka onieśmielił mnie wystrój i wielkość tego wnętrza. Gwar był ogromny. Z jednej strony budynku był internat dla dziewcząt z drugiej dla chłopców. Dostałam miejsce w sali gdzie było nas pięć dziewcząt. Jakoś szybko udało nam się ze sobą złapać kontakt. Wszystkie tak samo jak ja pochodziły z gospodarstw rolnych.
Już pierwszego dnia zagoniono nas do sprzątania tego pałacu. A było co robić. Nie sprzątałam nigdy w domu, to robiła babcia z mamą, ja natomiast byłam od tych robót na polu.Dlatego nie było mi łatwo. Po paru godzinach wnętrze budynku błyszczało czystością. Pierwszy obiad, potem już pan dyrektor zrobił apel i dowiadywaliśmy się jakie zasady w tej szkole panują.
Lekcje jak w każdej szkole przebiegały w ciszy i spokoju. W tamtych czasach nauczyciel miał autorytet. To od niego czerpaliśmy wiedzę, która potem owocowała w pracy.
W tej szkole duży nacisk kładło się na sport. Rano zawsze była gimnastyka i przebieżka, a po południu różne ćwiczenia i zawody. Ja zostałam przydzielona do siatkówki, rzutu kulą, oszczepem i młotem. Dużo ćwiczyliśmy, żeby, jak to mówił dyrektor, nabierać wprawy. Początkowo nie czułam się dobrze. Bardzo tęskniłam za moim życiem jakie znałam. Brakowało mi tego wszystkiego, co zostało w moim gospodarstwie.Odbiło się to na moich ocenach. Dużo płakałam, pisałam do domu, żeby mnie zabrali, będę wszystko robić, tylko chcę być tam. Niestety, rodzice byli nieugięci.
Z czasem zaczęłam się przyzwyczajać i wszystko wróciło do równowagi. Nauka szła mi bardzo dobrze, w sporcie też nie narzekałam. Pojawiła się pierwsza, młodzieńcza miłość. Takie nieudolne przybliżanie się do siebie. Czasami udawało nam się porozmawiać, kiedy byliśmy na treningach. Udało się nawet uścisnąć sobie dłonie, dziwne to było uczucie.
Miałyśmy głupie pomysły, robiłyśmy koleżanką wredne kawały. Jedna z nich była donosicielką, więc zrobiłyśmy jej w nocy rowerek. Polegało to na tym, że wkłada się między palce u nóg kawałki gazety i podpala, a ponieważ to było we śnie, to nieźle poparzyłyśmy koleżankę. Kara była ogromna - szorowanie garów w kuchni i wrzucanie węgla do piwnicy. Nasz palacz miał dobrze, bo ciągle ktoś miał jakąś karę, więc węgiel wrzuciły mu dzieciaki.