MOJE MAŁE PIEKŁO - ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

ROZDZIAŁ 15
 
Wstawał piękny majowy poranek. Wracałam z dziećmi do domu. Jak zwykle byłam pełna niepokoju, co zostanę jak wejdę do mieszkania. 
"Obiecał, że już go nie będzie, ale czy dotrzymał słowa"?
Wchodziliśmy do klatki, a już na schodach poczułam jakiś bliżej nieokreślony zapach.
Kiedy otworzyłam drzwi mieszkania, zapach stęchlizny uderzył mnie w nozdrza.
- Ojciec nie otworzył nawet okna, powiedziałam praktycznie w przestrzeń, bo dzieci już były zajęte czymś innym.
W kuchni na podłodze, na wygodnym posłaniu, zrobionym z kołder i poduszek, leżał Leszek.
Kurki od gazu były otwarte, a zapach gazu tumanił umysł.
- Mamo, dlaczego tato tutaj śpi?
- Nie wiem synek, powiedziałam, i wypchnęłam dzieci z mieszkania.
Zakręciłam kurki, a ponieważ byłam w totalnym szoku, nie otworzyłam okien, tylko na jednym wydechu wybiegłam też z mieszkania.
Pobiegłam szukać telefonu.
Kiedy zadzwoniłam pod numer alarmowy - bo tylko to przyszło mi do głowy, usiadłam na schodach na korytarzu.
" Czy on zawsze musi robić takie cyrki?"
Moje ciało dygotało jakbym miała jakąś febrę.
W przeciągu piętnastu minut przyjechało pogotowie. Moje dzieci były u jednej sąsiadki, a ja u drugiej. Nie byłam w stanie z siebie  wydobyć słowa.
Kiedy zastrzyk zaczął działać, lekarz zapytał się - czy rozumiem co on mówi.
- Tak, odpowiedziałam cichym głosem.
- Pani mąż nie żyje!
Zabrzmiały te słowa niczym dzwon Zygmunta w Krakowie.
- Rany boskie, co on wyrabia, jak ja to powiem dzieciom.
- Dzieci już wiedzą, cały czas kręciły się po mieszkaniu, a córka, co niebywałe, sprawdza czy coś nie zginęło.
Za parę minut zaroiło się od policji i prokuratury. Dochodzenie rozpoczęło się.
Przyszło jeszcze zmierzyć mi się z jego siostrą.
Na pewno suchej nitki na mnie nie zostawi - i wcale się nie pomyliłam, wylała na mnie beczkę pomyj, no cóż, taka rodzina.
Ale Leszek nie byłby sobą jakby i po śmierci mi nie dołożył.
Napisał do prokuratury list, że żona chce go zabić, on biedny boi się o swoje życie. 
Aby miło spędzić czas, przyprowadził sobie panią i bawili się przy otwartych oknach, wyglądali przez okno, aby ich inni widzieli. W ten sposób chciał pokazać, że był z żoną.
Miałam z tego powodu niemało problemów.
Tylko jednego nie przewidział, że naprzeciwko mojego brata mieszkał policjant, który pracował u nas jako komendant. Widział mnie z bratową i dzieciakami, jak szliśmy do miasta, i jak siedzieliśmy wszyscy w altance.
Przyszedł nawet po coś do brata, rozmawiali sobie na podwórku, kiedy nasze dzieci skakały przez gumę, a my piłyśmy kawę.
To mnie w dużej mierze uwolniło od przykrych przesłuchań.
Najgorzej obawiałam się pogrzebu, a potem stypy.
Było dużo ludzi, bo z jego zakładu przyszli koledzy, z mojej pracy też było kilka osób, rodzina zjechała się z jednej i drugiej strony, były też koleżanki i koledzy ze szkoły moich dzieci.
Najgorzej było z siostrą Leszka.
Krzyczała, rozpaczała, tylko nie rozumiem do dzisiaj, skoro tak kochała brata, dlaczego nic nie zrobiła, kiedy zwracałam się do nich po pomoc?
W trakcie ceremonii podszedł do mnie jeden z kolegów Leszka.
- Będzie miała Pani w końcu spokój - powiedział, oni wszyscy podpuszczali go. a potem śmiali się z niego. Leszek po alkoholu głupiał.
- Wiem, nie musi mi pan tego mówić, ale dlaczego mi pan teraz to mówi, trzeba było z nim porozmawiać jak żył.
Za moment podszedł policjant - ma pani teraz spokój.
No nie wytrzymam, teraz im się zebrało na pocieszanie? Dlaczego mi nie pomogli kiedy on żył? Może można było człowieka ustawić do pionu, a  nie bawić się czyimś życiem?
Niech ja już w końcu się od tego wszystkiego uwolnię, i od tych toksycznych ludzi!
Na pogrzebie nie uroniłam ani jednej łezki.
Moje dzieci płakały, no cóż, to tylko dzieci, zapewne będzie im brakować ojca, nie wiem.
Kiedy pierwsze łopaty piachu poleciały na trumnę, rzuciłam różę do grobu, wzięłam dzieci za rączki i sobie poszłam.
Moje prywatne małe piekło, skończyło się !

 koniec