MOJE MAŁE PIEKŁO - ROZDZIAŁ PIERWSZY

  ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

        Delektowałam się pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Jestem młodą dwudziestojednoletnią dziewczyną, którą cieszą jeszcze potańcówki, śpiew i książki. Nimi mogę się zaczytywać całymi dniami, ale niestety, już pracuję, więc i tego czasu tak wiele nie mam. Czuję na sobie ciężar odpowiedzialności wobec rodziców. Nie są oni już młodzi a ponadto spracowani i styrani całym życiem.
Przeprowadzili się do Biskupic Starych, i teraz muszę dojeżdżać do pracy autobusem, ale najpierw muszę dojść do przystanku trzy kilometry.
Nie jest to łatwe, bo droga wiedzie przez pole a potem przez las, gdzie zdążyłam już spotkać dziki, sarny, lisy.
Strasznie się bałam, kiedy wracałam do domu po pracy po ciemku, dlatego prawie biegałam ten odcinek drogi. 
Szarość dnia rozjaśniał mi teraz słoneczny czas, który działał na mnie koląco.
Właśnie podchodziłam już pod swój dom, gdzie na podwórzu krzątał się brat z ojcem. A na podeście leżał pies, owczarek alzacki, któremu nie chciało się podnieść, tylko pomerdał ogonem.
- Dzień dobry, krzyknęłam w ich kierunku.
-Witaj siostra, jak w pracy?
- Dobrze, nie było ruchu, bo nie przywieźli nic nowego.
- I co tam córka w mieście słychać?
- Nic szczególnego tato, nic tam się nie dzieje.
Weszłam do domu. 
- Dzień dobry mamo, jak się czujesz?
- Dobrze, siadaj do stołu, podam ci obiad.
- A co u babci?
- Nic szczególnego, czyta, śpi, i znowu czyta, jak to babcia. Teraz się trochę położyła.
Przebrałam się, wiedziałam, że zaraz pójdę w pole, trzeba pilnować żeby nie zarosło.
Teraz jadłam spokojnie obiad czytając swoim zwyczajem książkę, którą zawsze opierałam o ogromną cukiernicę.
- Kiedy wy przestaniecie czytać  przy jedzeniu - skarciła mnie mama.
- Nie robię nic złego, przeczytam kilka kartek, skończę jeść i pójdę pielić ziemniaki.
- Oj tak, rzuciło się zielsko, a i trzeba pozbierać stonkę.
Mama już nie chodziła w pole, to była moja robota i ojca. Brat czasami pomagał, ale to nastolatek, któremu nie w głowie taka pomoc, raczej coś lżejszego. Przyjdzie kiedyś i na niego pora. 
Kończąc obiad zaczęłam nucić jakąś piosenkę, zawsze tak mam, że idąc przez las, śpiewałam sobie, aby dodać skołatanemu sercu otuchy.
Nie śpiewaj przy jedzeniu, bo głupiego męża dostaniesz - powiedziała mama patrząc na mnie spod swoich okularów.
- Przesądy mamo, nikt nie zakłada przecież, że dostanie głupola, ja też nie zakładam takiej opcji.
- Żebyś się nie zdziwiła.
Nawet nie przypuszczałam, że te słowa mojej mamy będą prorocze.
Ale teraz czas na pracę. 
Kiedy wracałam z pola spotkałam Marikę. Wracała znad jeziora ze swoim bratem.
- Hanka, krzyknęła w moją stronę, może wieczorem spotkamy się nad jeziorem?
- Pewnie, jak będziesz szła, wstąp po mnie, będzie Mietek z akordeonem?
- Pewnie że będzie, jego miałoby nie być.
Wróciłam do domu, gdzie na ganku siedziała mama z  babcią i piły wieczorną kawę. Przysiadłam na chwilkę, zmęczenie dawało mi się już we znaki, ale spotkania z młodzieżą nie odpuszczę.
- Znowu idziesz z mini nad jezioro - zapytała mama?
- Tak, trochę pośpiewamy, posłuchamy muzyki i pogadamy.
- Nie lepiej zostać w domu i obejrzeć z nami film?
- Oj mamo, proszę cię.
- No dobrze, już dobrze, ale wydaje mi się, że to nie dla ciebie towarzystwo.
- Dlaczego nie dla mnie, przecież są tak samo młodzi jak ja?
- Nie ten poziom córcia, nie ten poziom.
Zagotowało się we mnie, ale nie umiałam nawet odpyskować mamie, i znowu poczułam się nikim. A przecież to przez nich obracam się w takim a nie w innym towarzystwie. To przecież oni nie umieli żyć w mieście, tylko ciągnęło ich w pola i łąki, i tak też nas wychowywali. 
Ojciec robił z nas od dziecka patriotów, wpajając takowe wartości. Ale też nie wychylił czubka własnego nosa z PGR - ów. Więc jaka miałabym być?
Zrobiło mi się smutno, bo niską ocenę własnej wartości wyniosłam z domu.